Odbieramy z wypożyczalni niebieskiego Fiata Panda (84 euro za 3 dni). Słabiutki silnik, ale jakoś daje radę (na dwójce pod górkę). Choć na wyspie drogi mają bardzo dobre nawierzchnie i są generalnie nieźle oznakowane, trzeba uważać w górach, tam robi się naprawdę wąsko! Dwa samochody mijają się z trudem, co dostarcza szczególnych wrażeń, szczególnie na licznych górskich zakrętach. Czasem warto przed takim skrętem zatrąbić. No i wyłączyć radio, żeby usłyszeć np. pędzący za winklem autobus.
Jedziemy najpierw autostradą do Las Palmas, gdzie odbijamy w lewo do Teror. Parking w miasteczku kosztuje 2 euro. Koniecznie trzeba tam jechać w niedzielę. Lokalny targ jest uroczy i w niczym nie przypomina tego z Prt. de Mogan. Malownicze miasteczko zapełnia się ludźmi kupującymi lokalne wyroby i przysmaki. Próbujemy słodkich pierogów z nadzieniem ze słodkich ziemniaków i marcepanowych pomarańczowych ciasteczek. Kupujemy też parę drobiazgów na pamiątkę. Jadąc dalej na południe dojeżdżamy do Vega de San Mateo. Piękne widoki po drodze kojarzą nam się z amazońskimi lasami - roślinność jest bardzo gęsta i ciasno porasta górskie zbocza. Wszędzie kwitną kwiaty i świergolą ptaki. W San Mateo skręcamy w prawo na Tejedę. Zatrzymujemy się przy Cruiz de Teheda - krzyżu wyznaczającym środek wyspy. Kupujemy torebkę kandyzowanych truskawek i uciekamy, bo krzyż jest zwykłym pomnikiem postawionym na środku parkingu, otoczonym natrętnymi sprzedawcami pamiątek. W Tejedzie zatrzymujemy się na kawę i tapaski. Wioska jest cicha i bardzo ładna. Na parkingu niedaleko naszej knajpki ktoś "zaparkował" dwa wierzchowce. Na murku tuż przy naszym stoliku jakiś lokales przysnął i słodko chrapał. Kelner jest bardzo niezdarny lub pijany. Ale wszystko to tworzy niepowtarzalny klimat. No i widoki - boskie! Piotr zjada lokalną zupę warzywną, jak talerz szynki serrano z bagietką. Wypijamy niezłą kawę.
Okazuje się, że droga dalej jest zamknięta, więc wracamy do krzyża i odbijamy na Ayacatę. Ten objazd okazuje się dużo fajniejszą trasą - jedziemy szczytami gór, tuż przy monolicie Roque de Nubio (można tam pójść na fajny spacer na szczyt, ale ja trochę boję się, że nie dam rady z moim brzuszkiem). Krajobraz zmienił się i teraz przypomina Alaskę - iglaste lasy piniowe, skały, wąwozy, turkusowe górskie jeziorka. Na południe od Ayacaty przejeżdżamy obok terenów namiotowo-piknikowych. Zaskakujące jak wielu Kanaryjczyków tam przyjeżdża na grilla. W San Bartolome skręcamy w prawo, na Fatagę. Droga jest tu jeszcze bardziej kręta, a po prawej stronie widzimy wąwozy parku Pilancones. Nietypowe zbocza i górki i pasące się stada kóz. Pod koniec parku robi się bardziej skaliście (jak na Lanzarote). Ostatni postój to widokowy taras, z którego widać nie tylko góry, ale i ocean, a nawet wydmy Maspalomas.